Nagła eksplozja światła pod powiekami nieprzyjemnie targnęła nerwami Andera i brutalnie wyrwała go ze stanu błogiej nieświadomości. Gwałtownie podniósł głowę, uderzając skronią o poduszki fotela. Struktury ochronne trzymały mocno. Pod palcami poczuł miękki materiał bariery zabezpieczającej.

Poruszył dłonią. Wracała świadomość, nic nie bolało. A przecież nie powinien już żyć.

Dźwięk pracujących urządzeń zmusił go do otwarcia oczu. Powieki ciążyły jak ołów, obraz wnętrza kapsuły wyostrzył się.

To nie były majaki konającego. Nadal leżał w segmencie ratowniczym ślizgacza. Przez chwilę ze zdumieniem obserwował rozchybotaną pokrywę otwartej śluzy nad swoją głową. Do wnętrza wpadało światło dnia i… świeże powietrze.

Uratowani?!

Pamięć wróciła mu nagle.

Angela?!

Owładnął nim gwałtowny strach. Sięgnął do nóg. Palce wyczuły znajomą miękkość loków. Napiął mięśnie karku, by spojrzeć w dół.

Była tam. Leżała nieruchomo, drobnymi dziecięcymi ramionami obejmowała jego wyciągnięte łydki. Głowę ułożyła mu na kolanach, dopiero teraz poczuł jej ciężar i ciepło rąk.

Zastygł wsłuchany w najmniejsze oznaki życia.

Oddychała płytko, ale regularnie. Spała. Żyła.

Odprężył się.

Zbyt zaskoczony, aby móc skupić się na dochodzeniu przyczyn zdarzenia, zbadał tylko wzrokiem zdemolowane wnętrze kapsuły ratowniczej. Zmiażdżone urządzenia klimatyzacyjne jakimś niepojętym sposobem działały. Rozbity podczas zderzenia z ziemią panel sterowania teraz znów pobłyskiwał zielonym światłem, sygnalizując aktywność.

Dziwne.

Ręce powędrowały wyżej. Z niedowierzaniem nacisnął powłoki brzuszne. Zamiast bólu czuł tylko głód.

Halucynacje?

Zamknął powieki i przywołał wspomnienia. Był przytomny i świadomy sytuacji. Umysł go nie zwodził.

Ostatnie obrazy, które wryły się w jego pamięć, to trzask zamykanej śluzy, potem ostrzeżenie o awarii spadochronów, coraz szybszy lot kapsuły nad zielonym dachem deszczowego lasu, a na końcu potężne uderzenie.

Kiedy na krótko odzyskał przytomność, zauważył, że rygle włazu zostały zablokowane. Na skutek twardego przyziemienia zniszczeniu uległy systemy podtrzymywania życia i łączności.

Wiedział, że szczelne powłoki kapsuły, mające chronić pasażerów nawet w głębinach oceanu, mimo zniszczeń, nie przepuszczą powietrza, a to równało się wyrokowi śmierci. Jeszcze teraz słyszał cichy płacz Angeli przytulonej do jego boku. On sam z niemałym zaskoczeniem przyglądał się odłamkowi poręczy, który tkwił wbity głęboko w jego brzuch. Wszędzie płynęła krew, dużo krwi. Szybko przeliczył.

Powietrza wystarczy na… godzinę, może dwie?

Z trudem sięgnął po zawartość pakietu ratunkowego. Standardowa dawka hibernacyjna da wnuczce czas, pomoże przeżyć. On sam nie miał najmniejszych szans.

Jak?! Z rozerwanymi wnętrznościami?

Wstrzykując sobie potrójną porcję, wyliczył, że jeśli przyśpieszy własny koniec, zostawi więcej powietrza dla Angeli.

Będą szukać, ona musi dotrwać.

Stracił przytomność z iniektorem w ręce, bezwiednie gładząc rozwichrzone loki „swojej dziewczynki”.

To zapamiętał. Nie zwariował.

Otworzył oczy.

Przez uchylony właz, pośród egzotycznej, bujnej zieleni tropiku, dostrzegł skrawek błękitnego nieba. To się działo naprawdę.

Tuż pod żebrami, w miejscu, gdzie wcześniej w jego brzuchu tkwił gruby, kompozytowy pręt, dłonie wyczuły jedynie niewielkie rozdarcie materiału koszuli.

Nieśpiesznie sprawdził stan własnej głowy za pomocą podręcznego medyka. Poważny uraz mózgu mógłby wiele wyjaśnić. Nie znalazł nawet guza.

Hm.

Nagły trzepot skrzydeł zmusił go do spojrzenia w górę. Rozchwiany cień na chwilę przysłonił światło.

Nietoperz?

Mały stworek przysiadł na chwilę na krawędzi śluzy, zaświergotał dziwacznie i rozpostarł szeroko skrzydła, raz po raz z zaciekawieniem zerkając na człowieka.

Ander przetarł oczy ze zdziwienia.

Wampir? Przykro mi, mały. Śniadanko ożyło.

Nietoperz jakby zrozumiał, przerwał popisy i niespodziewanie zniknął. W miejscu, gdzie siedział, pojawił się tylko intrygujący obłoczek zielonkawej mgły, ale szybko rozpłynął się w powietrzu.

Ki diabeł?!

Nie miał czasu na celebrowanie zdziwienia.

W otworze włazu natychmiast ukazała się blond czupryna, zielone oczy i roześmiana twarz młodego mężczyzny. Obcy wyciągnął w jego kierunku dłoń, na której widać było ślady zakrzepłej krwi, i pomachał przyjaźnie na powitanie.

– Witajcie wśród żywych! Mam na imię Pol.